Na początek: wykasowałam tamten rozdział ponieważ wydawał mi się beznadziejny i tak naprawdę o niczym. Podziękowania dla osób, które życzyły mi weny i mówiły żebym dalej kontynuowała "Z Życia Wzięte". Nie przedłużając zaczynam.
-Arthur! Obudź się proszę! - powiedziałam błagalnym głosem.
-Marlee... - powiedział słabym głosem - zabierz mnie do szpitala. Proszę... - mam złamane serce.
* * *
Kiedy zabrano rannego do szpitala zastanawiałam się jakim cudem to zaklęcie mogło mi się wymknąć.
-Marlee musimy poważnie porozmawiać! - zawołała mnie matka.
- Już idę...
Pomyślałam, że już nigdy nie wypowiem podobnych rzeczy. Mogłam zranić kolejnych ludzi. Co z tego, że rodzice byli czarodziejami czystej krwi. Ja nie byłam tacy jak oni.
- Dzięki tobie za rok będziemy mieć wojnę!
- Jak to?!
- Ojciec Arthura zdenerwował się, że trafiłaś jego syna zaklęciem dlatego wyznaczył między jego królestwem, a naszym wojnę!
- Ja nie chciałam! - próbowałam się bronić.
- Teraz to nie ważne. Trzeba było myśleć wcześniej!
- Ale na pewno za rok?!
- Tak.
* * *
W najbardziej gęstym drzewie siedziałam z Masonem, który dotykał moich ust. Wszystko trciło sens liczyliśmy się tylko my. Ja i on.
-Marlee! Co ty robisz?!- zawołała mnie America
-Ja, ja nic...
- Rodzice dowiedzą się o tym jak najszybciej!
- America!
- Przepraszam, ale tak być nie może...
Chcecie next? Poproszę 4 komentarze :).
Poproszę kolejny rozdział i nie trać weny.
OdpowiedzUsuńpikne te opowiadania prosze pisz dalej
OdpowiedzUsuńjeszcze!
OdpowiedzUsuńnapisz 4 rozdzial
OdpowiedzUsuń